Dzień 3 z Caherdaniel do Rugby Stadium (37 km)

Dzień 3 z Caherdaniel do Rugby Stadium (37 km)

No to miejsce na nocleg wybraliśmy wybornie. Przez wyłom w kamiennym murze lała się przez całą noc woda, która stworzyła całkiem warty mały potok, który z kolei rozlał się dokładnie pod naszym namiotem! To cud że nie spłynęliśmy razem z nim. Pakujemy mokre rzeczy – mijamy Wenus i Merkurego i w końcu docieramy do Słońca na początek Walk of the Planets (Walk of the Planets 🪐 – Scoil Crochán Naofa (caherdanielschool.ie))

Kiedy mijamy wioskę Darynane spostrzegamy pierwszą osobę na trailu – dziewczyna wędrująca solo myje zęby na małym mostku nad potokiem. Zdawkowe „Hello” i ruszamy przed siebie, ale nie daleko, bo w okolicy jest wodospad i robimy krótki popas na kąpiel w lodowatej wodzie. Po przerwie idziemy dalej – droga skręca na północ – widoki zabierają dech w piersiach. W okolicy Farraniaragh Viewpoint znajdujemy neolityczne artefakty. Wedge Tomb albo Tuama Dingeach to miejsce pochówku, gdzie kamienna platforma otwarta w kierunku morza zawierała skremowane szczątki wraz z jej osobistymi rzeczami. Wieki minęły, ale otwarte krypty wciąż urzekają swym monolitycznym majestatem spokojnie patrząc na stalowo niebieskie chmury i morze w oddali.

Naszym kolejnym celem jest miasteczko Waterville – przyspieszamy – ale …. po chwili dogania i przegania nas Margot, dziewczyna znad strumienia 😊. Przez chwilę idziemy razem. Dzieli się z nami swoją historią. Studiowała medycynę we Francji w Lille i właśnie od kilku miesięcy robi sobie dłuższą przerwę. Pomagała Lekarzom bez Granic i chyba przyszedł czas na mały odpoczynek. Margot podróżuje bez namiotu, z tarpem, szuka odległych miejsc i raczej nie jest zainteresowana towarzystwem. Zrobiła też sporą część Camina de Compostello rok wcześniej. Ma bardzo ciekawy pomysł na otarcia stóp i wodę w butach – smaruje je wazeliną 😊. Tylko Michał jest w stanie dotrzymać jej kroku, więc wkrótce zostajemy z Krzyśkiem sami, ale to dzień spotkań. W odwrotnym kierunku podróżuje duża grupa starszych Pań z Kanady. Mijamy się przy kolejnym przeskoku przez zalaną ścieżkę.

Waterville (Waterville, County Kerry – Wikipedia) jest ciekawym miasteczkiem – nad morzem mijamy pola golfowe i statuetkę Micke’a O’Dwyer’a – miejscowego futbolisty odmiany Gaelic (Gaelic football – Wikipedia) i docieramy do sklepiku Centra Fogarty. Przyjemny sklepik z małą kawiarnią na zapleczu. Rozsiadamy się na krzesełkach, zajadamy kanapki i sok pomarańczowy, dopijamy kawę i kontynuujemy rozmowę z Margot – wtedy wyjawia nam całą prawdę swojego imienia. To piosenka Brassensa o Dzielnej Margot (Brave Margot – Wikipedia), która karmiła swą piersią kotka. W języku polskim pięknie przetłumaczona przez Zespół Reprezentacyjny (Zespół Reprezentacyjny – Dzielna Margot (youtube.com)). Piosenka w swym brzmieniu satyryczna, chyba niestety spowodowała w dziewczynie sporą depresję, bo wstydziła się tego imienia a już z nami została na cała podróż przez Irlandię – Michał nucił ją codziennie, wręcz kilka razy dziennie 😊. Jeszcze tylko starsza pani odprowadza nas tęsknym wzrokiem, tak jakby chciała do nas dołączyć i Waterville i Margot zostawiamy za nami.  Wieczorem spotykamy jeszcze kilka wycieczek amerykańskich wiekowych turystów, gdy zmęczeni dniem i pogodą docieramy mniej więcej w okolice planowanego noclegu. Nie mamy już siły nawet na kilometr więcej. Okazuje się że przed rzeką w miejscowości Foilmore trafiamy na stadion Rugby St Michaels Foilmore GAA Club z wiatą, która chroni kibiców przed deszczem i niepogodą. Na nieszczęście na parkingu jest wiele samochodów – w sąsiednim Foilmore Community Center odbywa się właśnie wieczorny kurs tańca klasycznego, więc zachowujemy się super cicho. Nie chcemy, żeby ktoś nas wygonił – dziś nie mamy już siły nawet na namiot, zresztą po drodze, od dobrych paru kilometrów i tak nie było sensowego miejsca na obozowisko. Michał dokonuje rekonesansu terenu. Szatnia jest otwarta, a w niej zimny ale jednak działający prysznic. Czegoś takiego się nie odmawia. W ciemności, w świetle latarek, rozbieramy się do naga i atakuje nas lodowata woda. Trzęsiemy się z zimna, ale dajemy radę. Przez chwilę nawet myślę o noclegu w szatni, ale podłoga nie jest najwyższej czystości, a ławki wzdłuż ściany są za wąskie na rozłożenie na nich maty. Wracamy na trybuny na ich najwyższy zadaszony poziom. Mam nadzieję, że nas w nocy nie zaleje.

« of 39 »