Dzień 2 z Col de Bavella do Bocca di L’Agnonu (22 km)

Dzień 2 z Col de Bavella do Bocca di L’Agnonu (22 km)

Kiedy się budzimy, jest jeszcze ciemno. Nie możemy się wylegiwać, bo czeka nas kolejny długi dzień. Wieczorne koszmary się nie ziściły. Żandarmeria spała spokojnie na swojej komendzie, a pełzający drzewny potwór okazał się chorobą sosen na Korsyce (link i opis). Potwierdziły się też nasze obawy odnośnie dzikich miejsc biwakowych – nasz postój to było jedyne miejsce z płaskim terenem pod namiot na kolejnych 5 kilometrach!

Początek drugiego dnia jest trudny – musimy podejść do przełęczy Bocca Stazzunara (2.025 m npm). Już tak wcześnie rano mijamy kilkoro piechurów idących w przeciwna stronę i de facto poza Tibault, którego spotkaliśmy pierwszego dnia, nie spotkamy już nikogo, kto tak jak my szedłby z południa na północ wyspy. Krótkie postoje, pytania o trasę i dostęp do wody. Zaskakuje nas dziewczyna z Francji, która wędruje solo, bez namiotu, a śpi na ziemi pod tarpem. W ruinach schroniska Asinau, które kilka lat temu kompletnie się spaliło i dopiero jest odbudowywane spotykamy starsze małżeństwo z Drezna – są w drodze już 17 dni (!) i widać po nich ogromne zmęczenie. Nie wyobrażam sobie przejścia tej trasy w lato,  kiedy jest największy sezon. Upał musi zabijać! Wejście na Bocca Stazzanura daje nam w kość – zwłaszcza Krzyśkowi – widać że mamy trzyletnia przerwę w bieganiu po górach 😊. Średnia prędkość podejścia to jakiś kilometr na godzine chyba….

Po krótkim postoju na lunch w zacienionym miejscu, gdzie powinien być potok (sic!) ruszamy w drogę w kierunku prywatnej chaty Croci (Gite), która znajduje się na plateau Cucioni (1.550 m npm). Dom ma dostęp do szutrowej drogi, więc ruch turystyczny jest dużo większy, ale niestety prywatne domy również są zamknięte poza sezonem. Woda pitna znowu jest problemem – albo źródełka są wyschnięte, albo trafiamy na szeroki potok pełen liści. Wszędzie jest pełno półdzikich zwierząt (świń, krów i koni) więc obawiamy się zwierzęcych prezentów pozostawionych w wodopoju. Nie mamy czasu na gotowanie (i studzenie) wody, więc Krzysiek decyduje się na użycie tabletek oczyszczających (Katadyn Micropur). Po pół godziny mamy wodę zdatną do picia, którą co prawda czuć nieco chlorem, ale przynajmniej jest w miarę bezpieczna. Z Croci łagodnym zejściem podążamy w kierunku Refuge de A Matalza. Mijamy starsze małżeństwo w „cywilnych” ubraniach. Znak, że dojechali samochodem. Nagle stop. Wzdłuż trasy szumi wesoło strumień, który w niektórych miejscach zamienia się w szeroką na kilka metrów strugę. Co na to powiedziałby nasz kompan z wędrówek po północnej Europie, Michał? To jest perfekcyjny czas na szybką kąpiel na golasa! Najpiękniejsza chwila dnia. Mimo zimnej wody można zmyć się z siebie kurz, pot, trud dnia, pozwolić mięśniom ochłonąć chociaż przez chwile. Uczucie na tyle wstrząsające, że chyba zaczynam rozumieć morsowanie jako koncept oczyszczający organizm, nie tylko fizycznie, ale i duchowo. Niestety błogi stan nie trwa długo – musi dalej pędzić. Mijamy ponownie starsze małżeństwo. Hej – czy ta pani rzuca na nas pełne zakłopotania spojrzenie? 😊

Refuge de A Matalza jest zamknięta na kłódkę – dostęp do wody odcięty. Łykamy w pośpiechu trochę odkażonej wody z butelek. Faktycznie, czuć chlor, ale nie jest źle – jak byłem mały to na basenie wypiło się tego hektolitry i jakoś nie interesowałem się jakością. W ruinach przy kościele  buszują dwa czarne knury – to lokalna trzoda chlewna, która wychowuje się sama. Drapieżników poza człowiekiem na wyspie już nie ma, więc i kontrola przez właściciela może być ograniczona.

Dzień kończymy na płaskowyżu w okolicy…. Jest już ciemno i nie chcemy ryzykować poszukiwania terenu pod namiot. Płaskowyż usiany jest krowimi plackami – widocznie to górskie pastwisko. W świetle czołówek rozbijamy namiot i jemy kolację, a ja coraz mocniej zaczynam odczuwać chłód. Reakcja ciała na nagle zatrzymanie się w trakcie wyprawy to swoją drogą ciekawe zjawisko. Schłodzone mięśnie, dodatkowo nagły spadek temperatury powietrza po zachodzie słońca (w końcu to połowa października), brak wystarczającej ilości kalorii dostarczanej w ciągu dnia, zmiana ubrania i ciało ogarnia termiczny szok. Trochę mną trzęsie, kiedy wsuwam się w śpiwór. Dlaczego nie wiązałem tego ciepłego – zimowego?! Zamykam oczy. Odpływam w niebyt. Coś ryczy przeraźliwie. Przecież tu nie ma żadnych drapieżników….