Dzień 1 z Conca do Col de Bavella (25 km)

Dzień 1 z Conca do Col de Bavella (25 km)

Najbardziej w wędrówce lubię …… odpoczynek w namiocie! Brzmi trochę kontrowersyjnie, ale tak jest. Ta pewność, że osiągnąłeś swój cel na wybrany odcinek, radość dla całego ciała zmęczonego dniem, a rano pobudka i zapach rosy, poranna owsianka, no i kawa! Taka mocna, czarna, lepsza niż wszystkie Starbucks’y, Costy i inne razem wzięte. Taka, która daje kopa na te pierwsze kilometry, wrzuca w żyły energię, napędza mięśnie i łagodzi bóle stawów …..

Dzisiaj rano jest pierwszy dzień wycieczki, więc na razie na spokojnie sączymy czarny napój na ławce pośród drzew. Camping nie jest pierwszej świeżości, ale kto odmawia ciepłego prysznica w cenie noclegu za 8 EUR? Conca – nasz punkt startowy –  na wyjściu zaskakuje nas mocno. Miasto cmentarz. Cmentarz miasto. Idziemy uliczkami, a wzdłuż drogi mijamy kolejne katakumby, rodzinne grobowce, piętrowe – z wieżami – nie w jednym miejscu, tylko wzdłuż głównej ulicy, jak przydrożne sklepy. Najpewniej ziemia tylko cienką warstwą pokrywa twarde skały, więc kopanie grobów w dół nie ma większego sensu – łatwiej (i taniej) postawić mini-domek na wieczny spoczynek.

Pierwsze metry GR20 i od razu odczuwamy, że to najbardziej popularny szlak Francji. W wioskowej kafejce panowie pija już od rana, przyglądają się nam i z uśmiechem machają ręka – Tak! GR20 to w tamtym kierunku. Kolejna osoba na porannym spacerze z psem już z daleka nawołuje – Nie! Pomyliliście drogę. Na GR20 to tędy! Jeszcze tylko pamiątkowa fotka przy znaku „Radicali GR20” – początek trasy dla nieświadomych zbliżającego się wycieńczającego trudu i znikamy w październikowej zieleni. Pierwsze kilometry to las śródziemnomorski gdzie królują buki, sosny i jałowiec ale mamy też pierwsze zaskoczenie: truskawkowe drzewa czyli chruścina jagodna. Jest ich na szlaku tak dużo, iż miejscami wydaje się że idziemy przez środek jakiejś przedziwnej plantacji. Kosztujemy owoców, trochę suche, ale miąższ ciekawie słodki. Krzysiek próbuje tylko kilka, ale ja już przez cały dzień zajadam je garściami przystając co kilkaset metrów. W końcu to darmowe węglowodany 😊

Już na pierwszych kilometrach spotykamy samotnego wędrowca – Tibault jest z Francji kontynentalnej i wybrał się tym samym szlakiem, co my. Łączymy się w „wirtualny trójkąt” nadając żywsze tempo. Jego koledzy niestety nie dopisali, wiec wyruszył sam. Ma doświadczenie spod Mont Blanca i planuje zakończyć wyprawę wariantem wysokim GR20 i kąpielą w Morzu Śródziemnym.

Wędrowanie poza sezonem, który kończy się w połowie września, wiąże się z dwoma problemami. Po pierwsze, nie ma gdzie uzupełnić zaopatrzenia (schroniska, w których w sezonie można kupić żywność, są zamknięte) a po drugie sporo źródełek zaznaczonych na mapie jest wyschniętych (choć to bardziej skutek suchego lata). Nawet nasz pierwszy dłuższy postój na 10 kilometrze w Refuge Paliri (1.055 m npm) jest dla nas kompletnym zawodem. Źródło wyschnięte, słonce parzy niemiłosiernie, kiedy rozsiadamy się na ławce, a cienia brak. Jesteśmy kompletnie zaskoczeni pogodą: w cieniu jest pewnie grubo ponad 20 stopni. Tibault, jak na prawdziwego Francuza przystało 😉, wyciąga z plecaka bagietkę, ser i kiełbasę, co przyciąga rój os. Nasze liofile nie są aż tak atrakcyjne dla owadów, bo choć siedzimy tuż obok, żaden się nie łakomi na nasze penne czy ryż z pięciu smakach Po krótkim posiłku zostawiamy Tibault i ruszamy dalej – nasze tempo jest za niskie względem planu i musimy nieco nadgonić.

Na odcinku do Col de Bavella (1.218 m npm) mijamy kilka zespołów, które robią cale GR20 z północy na południe. Jest Słowak, który już drugi raz przyjechał na Korsykę, rozkochany w jej krajobrazach, i powtarza trasę, tym razem w wariancie wysokim. Rozpytuje o Camping w Conca i możliwość wyprania ubrań – jest już ponad 14 dni w drodze. Opowiada o kolejnych trekkerach, więc kiedy spotykamy ekipę z Belgii są nieco zdziwieni, kiedy witamy ich jak starych znajomych. Nie mieli szczęścia i tydzień wcześniej w Vizzavonie spotkało ich załamanie takie pogody, że utknęli w wiosce aż na trzy dni.

Ostatnią przerwę dnia mamy w … restauracji na przełęczy de Bavella, gdzie wgryzamy się w szarlotkę popijając colą (znów ten cukier!). Jest też mała osada znana ze statuy Marii opiekunki „Notre Dame des Neiges”. Miejsce jest z dobrym dojazdem samochodowym, więc weekendowych turystów jest całkiem sporo. Schodzimy z głównej ulicy wioski i znikamy w zieleni. Za chwile będzie się ściemniać, ale mamy nadzieję dociągnąć w świetle czołówek do następnego punktu na mapie. W końcu jednak poddajemy się. Podejścia są strome, robi się niebezpiecznie, więc w końcu – niechętnie, bo to park narodowy – decydujemy się szukać noclegu na dziko. Znalezienie dobrego miejsca nie jest jednak łatwe: szukamy go ponad pół godziny. W końcu znajdujemy coś ciekawego. Ślady wskazują, że nie jesteśmy pierwszymi wędrowcami, którzy tu nocują … Przez chwilę wydaje się nam, że widzimy światła czołówek 2-3 osób idących w naszą stronę. Serce bije mocniej. Żandarmeria! Patrzę, wytężam wzrok, mamy się zwijać? Nie! Poczekajmy. Światła znikają, zasypiamy, przed snem tylko ostanie spojrzenie na sosnę pod która się rozbiliśmy. Coś kołysze się na wietrze na gałęzi. Dziwne. Śpimy.