O 6:00 rano najpierw zadzwonił budzik, a chwilę później rozległo się pukanie do drzwi. Półprzytomnym wzrokiem omiotłem pokój i próbowałem ustalić, gdzie jestem i co tam robię. Michał W., z którym dzieliłem pokój, wyglądał równie przytomnie, ale Karol, który wsadził głowę przez drzwi pospieszył nas do wyjścia. Nic dziwnego, z Perth do Broadford czekało nas z 4-5 godzin jazdy, a zgodnie z planem po południu powinniśmy byli jeszcze pokonać ze 20-30 km trailu.
Za śniadanie wystarczył nam kubek kawy z automatu. Kawa z pewnością była potrzebna naszemu kierowcy, Karolowi. Okazało się bowiem, że razem z Michałem Z. mieli wyjątkowego pecha przy przydziale pokoi – ich wiatrak hałasował, ale prawie w ogóle nie chłodził, a znajdujące się ze 3,5 metra nad głowami okienko było zbyt wysoko, aby je otworzyć. W efekcie było im tak duszno, że nie dało się spać.
Zanim wsiedliśmy do samochodu, byliśmy świadkami zaskakującego zdarzenia, które jednak obserwowaliśmy później kilka razy. Otóż jakiś samochód dojechał do skrzyżowania, zgodnie z przepisami zatrzymał się przed znakiem STOP, po czym otworzyło się okno po stronie kierowcy i na jezdnię poszybowała pusta puszka po napoju. Masakra!
Ruszyliśmy w końcu z parkingu i od razu zauważyliśmy, że poruszanie się w Anglii małymi uliczkami przy niewielkim ruchu jest niebezpieczne, bo w zaczynają brać górę nawyki. Dlatego wyjeżdżając z parkingu Karol odruchowo ustawił się po prawej stronie drogi 😊 Na szczęście wszyscy się połapaliśmy i już po właściwej stronie ruszyliśmy do Broadford. Prowadził Karol, ja robiłem za radionawigatora, obsługując radio (tłumacząc rzewne szkockie szlagiery na polski) i nawigację, a Michały siedzieli z tyłu i zabawiali nas rozmową.
Tuż przed 11:00 zrobiliśmy sobie postój na śniadanie niedaleko Spean Bridge, gdzie znajduje się pomnik poświęcony British Commando Forces.
Doskonałe miejsce na chwilę odpoczynku z widokiem na Ben Nevis, który dzień wcześniej zdobyliśmy. Parę minut poświęciliśmy na obejrzenie pamiątkowych tablic żołnierzy, którzy niedawno zmarli lub zginęli na misjach i ruszyliśmy w stronę Skye.
Podróż do Broadford zajęła nam kolejną godzinę i punkt w południe zaparkowaliśmy samochód na niewielkim bezpłatnym parkingu, wypakowaliśmy plecaki i rozpoczęliśmy Skye Trail.
Trasa poprowadziła nas na południe w stronę Torrin. Humory dopisywały, było ciepło i słonecznie, od strony morza wiał niezbyt silny wiatr, więc kolejne kilometry szybko zostawały w tyle. Tym bardziej, że szlak poprowadzony jest doliną, raz schodząc do poziomu morza, to z kolei wchodząc na zaledwie 150-170 m n.p.m.
Około 15:00 zrobiliśmy dłuższą przerwę na obiad, znaleźliśmy bowiem doskonałe miejsce tuż przy niewielkim wodospadzie. Widoki absolutnie doskonałe – porośnięte trawą, paprociami i kwiatami łąki, łagodne wzgórza, klify i morze. Czego chcieć więcej!
Kolejne kilometry prowadziły wzdłuż zatoki Loch Slapin, którą trzeba de facto obejść, idąc w stronę Elgol. Ścieżka prowadzi miejscami kamienistą plażą, z tej perspektywy klify wyglądają jeszcze bardziej imponująco. W wodzie zaś widać małe kolorowe ukwiały, galaretowate meduzy, wszędzie są muszle małży i porosty. Jedynym niepasującym elementem krajobrazu były wyrzucone przez morze plastikowe skrzynki, boje, sieci i inne śmieci – aż przykro było patrzeć!
Ciekawostką wyspy Skye są też wszechobecne owce. Poza wielkimi stadami, można właściwie wszędzie i zawsze spotkać jakieś zabłąkane, może i na wpół zdziczałe osobniki.
Po przejściu na drugą stronę Loch Slapin szlak podąża w górę w stronę Kilmarie. Po 25 kilometrach zaczęliśmy rozglądać się za jakimś miejscem na nocleg, ale jak na złość co jakiś czas albo mijaliśmy jakiś dom, albo teren był zbyt stromy lub podmokły. Znalezienie płaskiego i suchego miejsca, na którym zmieściłyby się 2 namioty, zajęły nam kolejne 4 kilometry drogi. Szczęśliwym miejscem okazał się kawałek pastwiska pod stromą skarpą, z widokiem na zatokę. Pomimo zmęczenia kolację zjedliśmy w doskonałych humorach. Jutro ruszamy dalej.
Trasa na dzisiaj: