Pobudka i szybki powrót do stacji turystycznej. O godzinie 9:30 chcieliśmy odwiedzić muzeum natury. Tym razem wybieramy boczną trasę i w końcu dane jest nam zobaczyć jeden z najbardziej znanych krajobrazów Kungsleden. Łuk pomiędzy szczytami Nissoncorru (1738 m n.p.m.) oraz Pallentjakka (1523 m n.p.m.). W ciekawym i skromnym muzeum dowiadujemy się kilku ciekawych faktów z życia ludzi i natury w górach Skandynawii. Zdjęcia z wypraw na antycznych już nartach, nagrane charakterystyczne jojkowanie przez Lapończyków, slajdy, zdjęcia i filmy opisujące ubogą faune i florę oraz zmiany klimatyczne, które zagrażają również temu regionowi. Wisienką na torcie jest jednak wizyta na pierwszym piętrze, gdzie zostajemy oglądać pokaz filmów krajobrazowych o Parku Narodowym Abisko a później jeden z pierwszych filmów o Szwedzkiej Laponii „Igloo” – fantastyczną epopeję z lat trzydziestych, która pokazuje wyprawę zaprzęgów psich i narciarzy przez Góry Skandynawskie do Norwegii. Utrzymana w standardzie komedii slapstickowej pokazuje realia życia na arktycznej północy prawie wiek temu. Patrząc na sprzęt i brawurę ekipy zastanawiamy się jak to wszystko było możliwe bez butli gazowych, odzieży technicznej, ultralekkich sań i termicznych śpiworów. Duży szacun!
Niestety zapalają się światła, opowieść się kończy, a my wsiadamy do autobusu do Kiruny, gdzie czeka już na nas samolot do cywilizacji.
Spotkanie ze Sztokholmem to szok. Wyrwani z pustkowia północy trafiamy prosto w środek miasta tętniącego życiem samochodów, rowerów i ludzi spieszących się przed siebie – jak to w stolicy dużego kraju. Z lotniska dostajemy się do miasta szybką koleją Arlanda Express – mamy bilet grupowy (w trójkę płacimy tylko 400 SEK – 40 EUR) i po 15 minutach już jesteśmy w centrum. Na nocleg wybraliśmy tym razem coś wyjątkowego. Będziemy nocować na statku Kroneprinzessin Martha przycumowanym od lat przy nadbrzeżu w okolicy Gamla Stan! Miejsce i kajuta są fantastyczne. Klimat podróży w czasie, ale zrobiony ze smakiem. Miejsca w kajucie nie ma za dużo, ale w porównaniu do naszego MSRa i to i tak ogromny upgrade :). Bierzemy prysznic i zamawiamy śniadanie na wynos (niestety nasze samoloty są tak wcześnie rano, że kuchnia będzie jeszcze zamknięta). W menu mamy czarny chleb z pastą z foki (sic!) i białe buły ze standardową szynką. Michał decyduje się być królikiem doświadczalnym i wybiera fokę 🙂
Na zwiedzanie nie mamy dużo czasu. Jest już po godzinie 18tej więc wszystkie muzea zamykają się a na pół godziny do Muzeum Nobla nie ma już sensu wchodzić bo cena i tak jest taka sama jak za całodniową wizytę. Krążymy więc po uliczkach Gamla Stan, wchodzimy na dziedziniec zamku królewskiego, przechodzimy na drugą stronę kanału i na ulicy Drottninggatan podziwiamy cytaty z książek Augusta Strindberga. Wpadamy na chwilę do Coopa po prezenty i zapasy mięsa z łosia i renifera (niestety w domu otrzymuję od dzieci karę za sprowadzenia takiego mięsa, a Marcel nie chce ze mną rozmawiać przez parę godzin). Odpoczywamy dosłownie chwilę w Parku Humlegarden opanowanym przez rodziny cygańskie. Na kolację trafiamy do restauracji Kryp In, gdzie tripadvsior poleca właśnie renifera. No cóż trzeba go jednak spróbować. Po tygodniu diety na liofilach smakuje znakomicie! Wracamy na statek koło północy, trochę kiwa, ale znośnie. Pakujemy plecaki, rano nie będzie na to czasu, szufladkujemy wspomnienia i …. planujemy kolejną wyprawę. Niech żyje Szkocja i jej klify z Skye Isle!
PODSUMOWANIE
Skandynawia po raz kolejny nas nie zawodzi. Kunglseden, przynajmniej na trasie Nikkaluokta-Abisko jest bardzo dobrze przygotowanym i oznaczonym szlakiem. Co kilka kilometrów na turystów czeka schronisko STF lub przynajmniej jakaś chatka, wiec nawet przy bardzo złej pogodzie nie ma dramatu. Choć zgodnie z prawem namiot można rozbić praktycznie wszędzie, to w praktyce na szlaku jest z tym różnie – duże obszary są podmokłe lub porośnięte niskimi krzaczkami bażyny lub żurawiny, niezbyt przyjaznymi dla podłogi namiotu.
O dziwo, komary w ogóle nie były problemem, choć to właśnie na przełomie czerwca i lipca jest ich ponoć najwięcej. Było ich trochę w dwóch lesistych dolinach – przy Nikkaluokta i Abisko (a więc Parki Narodowe Sarek i Abisko), ale występowały na tyle nielicznie, że nawet nie wyciągnęliśmy DEETa.
Wszystkie niewygody, zimno i deszcz, z nawiązką są rekompensowane przez cudowne krajobrazy. Przyroda jest surowa, ale przy tym urzekająca, szlaki puste, wiec ma się poczucie bardzo silnej więzi z naturą. Brak zasięgu komórkowego i odcięcie od cywilizacji też ma swoje uroki, choć wzywanie w takich warunkach ew. pomocy może być co najmniej kłopotliwe.
No i na koniec, jak każdy trek, tak i ten czegoś nas nauczył. Poparzenie słoneczne w czasie niepogody to nasza największa nauczka! Od teraz nawet w najgorszą pogodę krem będzie zawsze pod ręką!