Jako że pierwszy dzień potraktowaliśmy rozgrzewkowo, w kolejnym musimy nadrobić wszelkie zaległości. Plan zakładał bowiem dotarcie na koniec drugiego dnia do Jussinkamppa, co oznacza pokonanie 28 km.
Pobudka o 6:00 rano, spakowanie się, herbata i baton na drogę zajęły nam niecałe 40 minut, więc jeszcze przed 7:00 ruszamy w trasę. Na szczęście tym razem nie pada, pomimo że całe niebo zasnute jest ciężkimi ciemnymi chmurami. Po ponad trzech godzinach marszu, zmęczeni i głodni docieramy do Oulanka Camping Site. Co prawda Visitor Center, gdzie planowaliśmy zjeść śniadanie, leży zaledwie kilometr dalej, ale podejmujemy decyzję o postoju. Porządne śniadanie oraz kubek gorącej kawy stawia nas na nogi i chwilę później jesteśmy gotowi do dalszej drogi.
Szlak biegnie przez lasy wzdłuż rzeki Oulankajoki, co jakiś czas przecinając ją w malowniczym miejscu. Przechodzimy po chwiejnych mostach linowych, kojarzącymi się z przygodami Indiany Jones i podziwiamy widoki. Rzeka to biegnie wąwozem, odsłaniając surowe skały, to rozlewa się uspokajając swój nurt. Miejscami szlak odbiega od koryta i przechodzi przez tereny bagienne – dla turystów rozłożone są tam wąskie drewniane kładki, które – biorąc pod uwagę warunki – są w całkiem niezłym stanie.
Przy Oulanka Visitor Center wielka tablica ostrzega nas, że kawałek dalej przebiega granica z Rosją i należy uważać, aby jej nie przekroczyć, a leżące obok szlaku bunkry / kryjówki ziemne przypominają, że teren ten był również obszarem walk w czasie wojny radziecko-fińskiej. Okolica z pewnością nie należy do łatwych celów ataku – latem bronią ją mokradła, zimą – arktyczne mrozy.
Ok. 17:00 jeden z rozmieszczonych co jakiś czas na trasie drogowskazów pokazuje nam, że osiągnęliśmy dokładnie połowę Karhunkierros. Wszystko idzie zgodnie z planem, wiec godzinę później zatrzymujemy się na nocleg w chatce przy jeziorze Kulmakkojärvi. Po kolacji i odpoczynku przy ognisku stwierdzamy, że skoro wciąż jest jasno (jak to w dzień polarny ), to warto nieco powędkować. W czasie przygotowywania sprzętu zagaduje do nas jakaś fińska turystka w średnim wieku, gestykulując i pokazując na wędkę i jezioro. Niestety, ona nie zna angielskiego ani niemieckiego, my fińskiego, a stara i sprawdzona metoda powolnego i wyraźnego mówienia tym razem zawodzi, więc koniec z końców odpuszczamy konwersację i idziemy z Michałem powędkować.
Czas upływa na wędkowaniu, a słońce wciąż ponad horyzontem. Kilka okoni później decydujemy, że czas na wieczorną toaletę. Udajemy się do lapońskiej chaty, służącej również za miejsce noclegowe i dokonujemy szybkiej ablucji wilgotnymi chustkami, opędzając się co i rusz przed chmarami komarów, po czym wbijamy się w śpiwory i zasypiamy. Na szczęście, pomimo polarnego dnia, nie mamy takich problemów jak Al Pacino w Bezsenności