Dzień 2: Hrafntinnusker – Emstrur (29km)

Dzień 2: Hrafntinnusker – Emstrur (29km)

Następnego ranka startujemy w kierunku Emstrur. O dziwo, z samego rana nie pada, więc ruszamy w dobrym nastroju i podziwiamy surową panoramę. Po drodze trasę przecinają trzy potoki / rzeczki niosące wodę z topniejących lodowców. Mostów oczywiście nie ma, więc musimy je pokonywać brodem. Spodenki podciągamy do góry i heja! Woda jest lodowato zimna, więc po przejściu na drugi brzeg nie czujemy stóp. W trakcie pokonywania jednej z rzeczek spotykamy grupkę trzech dziewczyn z Niemiec. Jedna z nich ląduje całkowicie w wodzie, mocząc całe ubranie, a tymczasem temperatura powietrza jest w okolicach 4-5 stopni Celsjusza. No i zaczyna padać… Jakaś dobra dusza zabiera je samochodem i przewozi spory kawałek w stronę kolejnego schroniska. Są twarde: wieczorem spotykamy je w Emstrur, gdzie rozbijają namiot…

W połowie dnia robimy krótką przerwę nad jeziorem Álftavatn. Niestety znowu pada, więc biwakujemy pod daszkiem przy toalecie – nie jest to może idealna lokalizacja na posiłek, ale przynajmniej nie kapie nam na głowę. Pierwszy raz, gdzieś w oddali, widzimy lodowiec, który dodaje nieco biało-niebieskiego koloru do szaro-zielonego krajobrazu. Za kompanów mamy raptem kilku turystów i całe mnóstwo owiec. Pasterze wypuszczają je samopas na cały sezon i spędzają je dopiero na jesień. Na Islandii nie ma praktycznie żadnych drapieżników, więc nic im nie grozi.

Trasa dzisiejsza nie jest trudna, więc pomimo sporego dystansu dość szybko docieramy do celu, schroniska Emstrur. Jest to jednocześnie stacja sejsmograficzna, kontrolująca przede wszystkim to, co dzieje się z pobliskimi Eyjafjallajökull i Katlą. Strach budzi przede wszystkim ten drugi wulkan, który w historii wybuchał na krótko po erupcji Eyjafjallajökull, a który jest od niego o wiele potężniejszy. Przed budką strażnika znajduje się więc sejsmograf, który przez cały czas monitoruje aktywność sejsmiczną wulkanu, przy domkach rozmieszczone są detektory gazu, a kilkaset metrów od schroniska, na małym wzgórzu, umiejscowiona jest tablica przedstawiająca sposób ostrzegania o zbliżającej się erupcji wulkanu i wskazująca potencjalne drogi ewakuacji. Dookoła sam żużel, ale pośrodku jest rzeczka – ciepłe źródło. Rosnące wokół niej krzaki osiągają z półtorej metra, co jest dość nietypowe, do tej pory mijaliśmy tylko trawę, porosty, czasem małe krzewinki. Wygląda to bardzo ciekawie.

W naszym domku zbieranina turystów z całego świata. Do spania przeznaczone są dwupoziomowe prycze, szerokie na dwie osoby. Niestety, meldujemy się w schronisku jako ostatni goście, więc nie możemy wybrzydzać. Krzysiek nocuje więc z Belgiem, który w ekspresowym tempie zamienił się na łóżka ze swoją nastoletnią córką (ach, ci ojcowie!) a ja ja dzielę pryczę z jakimś Francuzem. W chatce jest jeszcze grupa 4 Amerykanów – chłopaki, wyglądający na zawodowych futbolistów, wyciągają z plecaków muesli, miód, makaron i sos Tabasco. Przy ich posiłku nasze liofilizaty wyglądają marnie, ale po całodniowym wysiłku zjadamy je ze smakiem.

Dziś mamy również dzień prysznica. Czekamy pół godziny w kolejce, żeby zaliczyć 5-minutową kąpiel. Ciepła (a raczej gorąca) woda leci po wrzuceniu monetki. Przed nami piękna Islandka opowiada o tym, że każdy Islandczyk musi przejść raz w życiu Laugavegur. Pytamy również o tradycyjne danie islandzkie, hákarl, czyli sfermentowane mięso rekina. Dowiadujemy się, że żaden Islandczyk o zdrowych zmysłach tego nie je, bo nie jest to smaczne i ma mocną woń moczu; na danie można skusić tylko turystów. W tym kontekście stwierdzamy z Krzyśkiem, że go sobie jednak odpuszczamy. Pamiętam szaro-niebieskie oczy tej dziewczyny przypominające oczy husky, brak skrępowania przy rozbieraniu się przed kabiną prysznicową do samych majtek i stanika oraz skarpet z owczej wełny – skóra na stopach swędziała mnie od samego patrzenia 🙂

Nasze zdjęcia z dnia drugiego.

 

Dzień trzeci

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*