Ja to dopiero miałem „dobrą” drogę na start Westweg! Wstałem o 4:20 rano, dwoma autobusami dotarłem na Okęcie, przeleciałem ponad 1200 km do Luksemburga, następnie wspólnie z Karolem przejechaliśmy samochodem prawie 300 km do Offenburgu, pociągiem ponad 50 km do Triberg im Schwarzwald, na koniec jeszcze 6km na piechotę i już po 10 godzinach stałem na linii startowej naszego odcinku szlaku.
Pogoda była dokładnie taka, jaką znamy z większości naszych eskapad – było zimno i deszczowo! Jeszcze dwa dni wcześniej było słonecznie i ciepło, a wręcz upalnie bo temperatury sięgały 30 st. C, ale razem z nami do Schwarzwaldu przyszło niestety załamanie pogody. Deszcz powitał nas już po wyjściu z pociągu w Triberg. Pomimo fatalnej pogody nasza ekscytacja czekającymi nas kilometrami i nowe miejsce grzało nas od środka. Narzuciliśmy kaptury, nałożyliśmy pokrowce przeciwdeszczowe na plecaki i ruszyliśmy w stronę Wilhelmshöhe za Schonach im Schwarzwald, gdzie zgodnie z planem mieliśmy zaczynać nasz 150-kilometrowy odcinek trasy. Już z 10 minut później spotkała nas przyjemna niespodzianka – obok nas zatrzymał się pickup i kierowca zaproponował nam podrzucenie na szlak. Odmówiliśmy jednak, chcąc się nieco rozruszać po tych paru godzinach spędzonych na tyłku. Poza tym z szybkiej oceny mapek wydawało mi się, że do przejścia mamy tylko 2 km (a nie 6 km jak się przekonaliśmy na koniec).
Schonach jest miejscowością wypoczynkową dla entuzjastów sportów zimowych, więc na początku września było dość opustoszałe. Wszędzie jednak stały sklepy z zegarami z kukułką, pracownie zegarmistrzów oraz największy na świecie zegar z kukułką, wielkości normalnego domu. W sumie to dobrze, że do pełnej godziny zostało jeszcze ze 30 minut, bo sama kukułka musiała przerażać rozmiarem ;).
Tak czy inaczej po godzinie stanęliśmy wreszcie przy bramie zaczynającej etap 8 wg naszego przewodnika on-line.
Na betonowym podłożu pokazany był przebieg trasy jaka pozostała jeszcze do Bazylei, a na ścianie bramy – profil pionowy z zaznaczonymi ciekawymi punktami. Pierwsze kilkaset metrów wiodło po drewnianym pomoście, wyjątkowo śliskim po deszczu, ale wkrótce przeszło w zwykłą leśną ścieżkę. Wędrowało się wyjątkowo dobrze, lekkie plecaki oraz niskie lekkie buty nie męczyły zbyt szybko. Z ciekawostek tego dnia w rezerwacie Blindensee (Naturschutzgebiet), czyli rezerwacie przyrody chronionej zrobiliśmy małą przerwę i towarzystwa dotrzymała nam dzika kaczka, która dosłownie jadła mi z ręki! Około 19:00 zdecydowaliśmy, że czas szukać miejsca na nocleg. Las był pocięty ścieżkami, trwała też wycinka więc chcąc nie chcąc musieliśmy się pogodzić z tym, że nie będziemy w leśnej głuszy. Odpuściliśmy jednak okolice kampingu i ruszyliśmy w głąb lasu szukać miejsca odpowiedniego do powieszenia obok siebie dwóch hamaków. Nie zajęło nam to wiele czasu, bo teren był wymarzony do takiego nocowania – drzewa były w idealnych odległościach od siebie, a poszycie było porośnięte mchem i z rzadka paprociami.
Zabraliśmy się więc do dzieła – najpierw płachta, nieco poniżej hamak, na który szły mata i śpiwór. Zjedliśmy kolację i zrobili sesję stretchingu, którą sobie solennie obiecaliśmy przed wyprawą. Zrobiło się bardzo chłodno, więc wgramoliłem się ostrożnie do śpiwora i poczułem, że odpływam. Karol również wsunął się do śpiwora, ale okazało się, że zawiesił hamak nieco za nisko, wiec po położeniu się na nim leżał do facto na ziemi. Przez zaśnięciem zarejestrowałem jeszcze, że Karol zaczął poprawiać ustawienie hamaka, po czym urwał mi się film…
Zobacz co się działo dalej na naszej trasie…
Zdjęcia podsumowujące pierwszy dzien.
W załączeniu również profil pierwszego dnia naszego trekkingu po Czarny Lesie.