Ostatni dzień na Węgrzech poświęcamy na Budapeszt. Miasto jest naprawdę warte zobaczenia. Tłumy turystów troche odstraszają, ale miasto jest na tyle duże że zawsze można znaleźć jakaś ciekawostkę, mniej uczęszczaną alejkę. Dzień rozpoczynamy od porannej kawy z lodami na wzgórzu zamkowym i zwiedzamy Muzeum Wojskowości, gdzie ciekawie opowiedziana historia imperium austro-węgierskiego pokazuje, ze historia tego narodu w cale nie była łatwa. Mariaż Węgier z Niemcami w trakcie pierwszej i drugiej Wojny Światowej odbił się sporą czkawką.
Na wyspie pośrodku Dunaju, której nazwa bierze się od córki króla węgierskiego Beli IV, Małgorzaty, odwiedzamy kompleks Palatinus, czyli 8 basenów na otwartym powietrzu. Wyspa jest bardzo ciekawa, mijamy wielu biegaczy, przystajemy żeby popatrzeć na koncert muzyki alternatywnej w ruinach lokalnego klasztoru. Oprócz nas większa cześć widowni jest ubrana kompletnie na czarno. Wracamy na kolacje do Budapesztu, gdzie trafiamy do popularnej restauracji Humus Bar na ulicy V. Október 6. str. 19. Jedzenie jest naprawdę pyszne, jedynym minusem jest brak klimatyzacji w lokalu, więc nie przesiadujemy tam zbyt długo. Wędrujemy jeszcze przez chwilę ulicami miasta, po czym wracamy do pensjonatu, kończąc tym samym naszą węgierską przygodę.
PODSUMOWANIE
Dla amatorów wysokogórskiego trekkingu, węgierski Blue Trail z pewnością nie będzie atrakcyjną destynacją, choć niewątpliwie spodoba się wędrowcom, którzy lubią przebywać na leśnych, zacienionych szlakach. Co dzień praktycznie przechodziliśmy przez jakąś miejscowość, więc żywność w plecaku można ograniczyć do absolutnego minimum, ale z drugiej strony upalna pogoda i brak naturalnych źródeł wody wymagał od nas noszenia codziennie ok. 4 litrów wody. Z pewnością również bardziej malowniczy krajobraz i przyjaźniejszą wędrówkom pogodę można spotkać wiosna lub jesienią, dlatego wiemy już, że w kolejnym roku wracamy w surowe klimaty Skandynawii.