Dzień 3: Spiterstulen – Kirkje (21km)

Dzień 3: Spiterstulen – Kirkje (21km)

Wstajemy przed godziną 7:00. Jemy szybkie śniadanie i ruszamy na trasę w okolicy 7:30. Plecaki zostawiamy w suszarni, gdyż recepcja jest jeszcze zamknięta. Na trasie dopada nas chwila zwątpienia, czy temperatura w suszarni nie jest zbyt wysoka dla schowanych w plecaku kartuszy. Na całe szczęście nic się nie dzieje i na koniec dnia odzyskujemy plecaki w całości.

Na trasie nie ma jeszcze wielu ekip. Nas mija tylko dwóch trailowców, którzy prawie biegną na szczyt. My z kolej mijamy 2 zespoły: 4 dziewczyny, które idą w dziwnych tandemach (2 na lekko, 2 z dużymi plecakami), więc ciągle na siebie czekają oraz Anglika z 10-letnim synem.

Trasa na szczyt nie jest trudna technicznie, ale uciążliwa – spora część szlaku wiedzie po płatach mokrego śniegu, który usypuje się spod stóp. Przed samym szczytem mijamy również 2 przedwierzchołki, więc niestety musimy oddać trochę zdobytej wysokości i podchodzić jeszcze raz. Tam właśnie dopada nas niesiony silnym wiatrem deszcz ze śniegiem, więc szybko ubieramy spodnie przeciwdeszczowe i ruszamy dalej. Mijamy dziewczynę, która idzie w krótkich spodenkach – jej nogi są tak czerwone, jakby miała oznaki odmrożenia I stopnia.

Tuż pod szczytem doganiamy rodzinę Norwegów z piątka dzieci, która towarzyszy już nam na sam szczyt. O dziwo na górze niespodzianka, chata, z której właśnie wytoczył się zaspany strażnik i myje zęby. Można zakupić gorąca herbatę, posiedzieć w cieple, no i posurfować po necie w darmowym WiFi! Dzieciaki wykorzystują sytuacje łapiąc pokemony na samym wierzchołku. Ich tata robi nam pamiątkowe fotki do naszego albumu z najwyższych szczytów Europy. Niestety, znowu stojąc na najwyższym szczycie widzimy tylko chmury, mamy więc nadzieję, że może kolejny szczyt będzie bardziej łaskawy…

Na dół praktycznie zbiegamy, większość łat pokrytych śniegiem zjeżdżamy na tyłku lub sterujemy butami jak nartami. Jest naprawdę szybko. Po drodze mijamy tłum, który wstał nieco później od nas. Cała trasa tam i z powrotem zajmuje nam 6:45, czyli całkiem nieźle. Kurtki i spodnie przeciwdeszczowe zostawimy na chwile w suszarni i jemy obiad w kafeterii. Tym razem Summerplate, który okazuje się sałatka ziemniaczana z zimna szynką, sałatą oraz norweskim chlebkiem „Flatbrot”.

Przy posiłku decydujemy się na korektę planu wyprawy: podobnie jak pierwszego dnia postanawiamy iść dalej, aby urwać nieco z 34 kilometrów planowanych na kolejny dzień. Pakujemy się i idziemy dolina wzdłuż rzeki Vasa w kierunku Leirvatnet. Trek jest w miarę przyjemny do momentu, kiedy docieramy do rwącego potoku, którego niestety nie da się przeskoczyć po kamieniach. Nie spodziewaliśmy się tego, ale tak jak w Islandii tę rzekę musimy pokonać w bród boso. Nogi marzną w temperaturze pewnie ze 2C i choć rzeczka była dość wąska, to z dużą ulgą ubieramy skarpety i buty.

Chwilę później decydujemy się, że wystarczy już tych kilometrów jak na jeden dzień. Znajdujemy więc małe wypłaszczenie na rozstaju trasy do Gjende, rozbijamy namiot i jemy szybką kolację. Wieje niemiłosiernie lodowatym wiatrem, więc trzęsiemy się z zimna pod kurtkami. Kolacja trwa może z 5 minut, bo zaczyna się burza. W pośpiechu pakujemy wszystko do namiotu i wskakujemy w śpiwory. Namiotem miota na wszystkie strony, to chyba najgorsza noc w ciągu całej wyprawy.

Zdjęcia z dnia trzeciego.

Dzień czwarty

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*