Dzień 2: Russvatnet – Spiterstulen (26km)

Dzień 2: Russvatnet – Spiterstulen (26km)

W nocy w namiocie dopada nas zimno. Temperatura jest bliska zeru, więc kulimy się w śpiworach i czekamy do rana. Krzysiek żałuje, że skusił się na lżejszy do noszenia, ale nie dający odpowiedniego komfortu termicznego, śpiwór.

Około 8:00 pakujemy się i ruszamy w trasę. Ponownie tracimy godzinę na odnalezienie starego mostu i szlaku do Glitterheim. Zaczyna padać deszcz a trasa zamienia się z ubitej ścieżki na wielki kamienie, które od tej pory będą nam towarzyszyć już codziennie. Po przejściu przez przełęcz na wysokości ok. 1700 m npm trafiamy do doliny, gdzie w oddali majaczy schronisko Glitterheim. Mijamy sporą grupę Amerykanów idących w przeciwnym kierunku i schodzimy w dół w stronę schroniska. Po drodze mijamy również zwijającą namiot parę Norwegów z olbrzymim psem, który obszczekuje nas groźnie. Spotykamy ich nieco później w schronisku, gdzie Krzysiek zagaja Norwega w temacie jego wielkiego i wyglądającego na ciężki plecak. Okazuje się, że plecak faktycznie jest ciężki – na początku trasy ważył 48 kg, teraz nieco mniej, bo ubywa z niego z każdym dniem ze 2 kg karmy dla psa. Ponadto, oprócz swoich rzeczy, ma tam również pełne wyposażenie swojej dziewczyny, która podróżuje zupełnie na lekko. Podążają tą samą trasa co my, czyli do Spiterstulen, i aktualnie rozważają przejście przez szczyt Glittertinde! Krzysiek orzekł później, że musiał to być jakiś żołnierz z jednostki specjalnej, bo tylko oni są w stanie z takim ciężarem chodzić po górach.

W Glitterheim zatrzymujemy się na godzinkę, żeby się trochę rozgrzać przy herbacie, szwardzwaldzkiej wędzonej kiełbasie i podejmujemy decyzję, że – biorąc pod uwagę trudne warunki pogodowe, czyli ciągle padający deszcz – idziemy jednak lżejszą trasą doliną, a nie przez szczyt Glittertinde (2,465 mnpm), gdzie ciągle zalega lodowiec. Na zewnątrz tymczasem trwa partyjka gry w Kubb – https://en.wikipedia.org/wiki/Kubb. Ostatnio zdziwiłem się, że można tę grę kupić także u nas w sklepie Ikea.

Po wyjściu ze schroniska malowniczy szlak wiedzie drewnianymi kładkami ustawionymi w potoku pomiędzy niskimi krzakami. Niestety mniej więcej od godziny 11:00 ciągle pada rzęsisty deszcz, czasem w połączeniu ze śniegiem. Trasa jest więc śliska, pokryta błotem lub mokrymi kamieniami, na dodatek mocno wieje. Wspinamy się na przełęcz po olbrzymich kamieniach, które na nasze nieszczęście pokryte są mokrym zielonym mchem, po których nasze Vibramy ślizgają się jak na lodowisku. Trzeba mocno uważać: stawiamy każdy krok bardzo ostrożnie, podpierając się kijem, gdy nagle mija nas jakaś dziewczyna skacząca jak lania z kamienia na kamień. Chcemy dotrzymać jej tempa, aby szybciej dojść do celu, ale zdrowy rozsądek bierze górę – śliskie kamienie, ciężki plecak i szybkie tempo w połączeniu z dotychczasowym zmęczeniem brzmi jak przepis na kłopoty.

Parę kilometrów przed Spiterstulen mijamy kilkuosobową grupę, od której oddziela się jedna dziewczyna – ewidentnie nie chce tej nocy spać w namiocie – i idzie z nami do Spitestulen. Do schroniska trafiamy o 18:50, czyli 10 minut przed zamknięciem okna hotelowego. Udaje nam się dostać pokój za 200NOK od osoby w domku „Hakon” przy samej rzece gdzie zaczyna się szlak wspinaczkowy na Galdhoppigen. Szczyt zaatakujemy jutro, a dzisiaj mamy wieczór relaksacyjny. W schronisku wybieramy się do sauny, gdzie zaczynamy od gorącego długiego prysznica, a później wskakujemy do nagrzanego pomieszczenia. W saunie siedzimy z dwoma chłopakami z Węgier, z których jeden od dwóch lat mieszka w Bergen. Podrzucają nam info o tanich lodach, jakie można dostać w schroniskowej restauracji, więc po wyjściu z sauny chłodzimy się pijąc sok jabłkowy oraz zajadając się gałkami lodów o smaku wanilii, mango i czekolady w cenie 30NOK za wszystko. Taniej niż za herbatę! Zupełnie nie jesteśmy w stanie rozgryźć miejscowego cennika. Spotykamy też ekipę z Polski, która niestety cały ten dzień siedziała w namiocie odsypiając transfer z kraju przy tak niesprzyjającej pogodzie.

Idziemy spać dość wcześnie, bo planujemy poranny atak na Galdhoppigen.

Dzień trzeci

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*