Dzień 4: Gyari lake campsite – Repashuta (22 km)

Dzień 4: Gyari lake campsite – Repashuta (22 km)

Z rana, po śniadaniu, napełniamy wszystkie możliwe butelki wodą z kraniku i ruszamy do Bukk. Lasy Bukk do złudzenia przypominają lasy Beskidu Niskiego (buczyna karpacka), więc Krzysiek czuje się, jak u siebie. Po drodze mijamy kilka mogił żołnierzy węgierskich poległych w czasie II wojny światowej, z charakterystycznymi hełmami Wehrmachtu wiszącymi na krzyżach. Przy jednej z takich mogił spotykamy sympatyczną węgierską parę w starszym wieku wędrujących z psami. Mają mapę turystyczną z zaznaczonymi szlakami, którą wypożyczamy na chwilę, aby ją zestawić z naszą mapką w GPS. Jest to o tyle istotne, że przez Bukk biegnie bardzo dużo szlaków, chcieliśmy więc wybrać optymalną dla siebie trasę. Para jest tak sympatyczna, że zostawia nam mapę życząc udanego wędrowania. I faktycznie, aż do samego Miskolca korzystamy właściwie tylko z niej.

Pod wieczór docieramy wreszcie na camping w Repashucie. I tu spotyka nas wielka niespodzianka – okazuje się, że mieszkańcy całkiem nieźle mówią po słowacku, więc da się z nimi skomunikować. Na kolację jemy dziczyznę, która króluje w miejscowej restauracji. Lokalni Węgrzy siedzą przy stole w rogu nad kuflami piwa i głośno o czymś rozprawiają. Po kolacji udajemy się na pole campingowe. Przesympatyczny gospodarz, na wieść że jesteśmy z Polski, sięga po butelkę bimbru własnej roboty i częstuje nas kieliszeczkiem. Jest niezły, a w tym upale szybko dociera do nóg!

Ponownie jest problem z rozwieszeniem hamaka, najlepsze do tego miejsce jest zablokowane przez Węgra mieszkającego na co dzień w UK. Prośby, aby przesunął namiot kilka metrów dalej spełzają na niczym, koniec z końców udaje się jednak znaleźć inne miejsce. Gospodarz, na pytanie czy można rozwiesić hamak, kiwa głową i tylko przestrzega z szerokim uśmiechem, aby uważać, bo drzewa się mogą połamać. Bierzemy prysznic, rozsiadamy się wygodnie przy campingowej ławce i snujemy długie opowieści.

Poranek zastaje mnie w budynku przypominającym kurnik – chrapanie Michała jest nie do zniesienia i kończy się moją wyprowadzką z namiotu. Przydałyby się jednak stopery… Rano budzę się pogryziony przez nie wiadomo co, a Krzysiek śmieje się ze mnie mówiąc, że to moje chrapanie go zbudziło 🙂 No cóż, nie pytam nawet żony jak sobie radzi od lat siedemnastu…

Dzień piąty

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*