Dzień 4 z Keronbacken do Abisko-Turiststation (23 km i 4 km)

Dzień 4 z Keronbacken do Abisko-Turiststation (23 km i 4 km)

Namiot podlało w nocy dość solidnie, ale świetny MSR zdał egzamin na medal: nic nie przemokło. Rano za to już nie pada i zapowiada się dla odmiany słoneczny dzień. Pierwsze kilometry schodzimy w samotności. Jesteśmy w połowie trasy miedzy chatami, więc ze schronisk za i przed nami nikt jeszcze nie wyruszył na tyle wcześnie, żeby nas spotkać. Idziemy zboczem Gardenvarri (1 154 m n.p.m.), ostatniej góry na trasie. W oddali widać już zalesione stoki i jezioro Abeskojavri (488 m n.p.m.). Dowiadujemy się, że wraz z ociepleniem klimatu las wdziera się coraz wyżej (podobno 150 metrów na 100 lat), ale jesteśmy tak daleko na północy, że lato mimo wszystko nie daje rady zazielenić wszystkiego i spotkane po drodze dzikie maliny i porzeczki dopiero zabierają się za kolorowanie pierwszych owoców. Za kolejnym płotem wybiegu reniferów zaczyna się już rezerwat – Park Narodowy Abisko. Czytamy tablicę ogłoszeniową w trzech językach – angielskim, szwedzkim oraz językiem Sami z tego regionu Laponii. Ciekawostką jest ich flaga, która zawiera barwy Finlandii, Norwegii, Rosji i Szwecji. Symbolizuje więc wszystkie kraje, które zamieszkują Lapończycy. Koło pośrodku ma odzwierciedlać starania o zachowanie własnej kultury, języka oraz starożytnych tradycji.

Idziemy szybkim tempem wzdłuż jeziora. Atakują nas tu w końcu pierwsze komary, których tak baliśmy się na trasie, a których dotąd w ogóle nie spotkaliśmy. Nie ma więc zbyt wiele czasu, ani tym bardziej ochoty na postoje. Niestety tutaj jesteśmy już blisko cywilizacji, więc trail nawiedzają również quady – mija nas ekipa trzech „sportowców” o mały włos nie ochlapując nas czarnym błotem z mokradeł wyskakującym spod kół. Masakra. Tego się nie spodziewaliśmy!
Krajobraz na koniec trasy zmienił się diametralnie. Niskie krzaczki borówki, żurawiny i bażyny przeszły w brzozowy karłowaty las, strumienie połączyły się w rwącą rzekę, kaskadami i wodospadami wpadającą w wielkie jezioro Tornetrask. W końcu około godziny 15tej docieramy do bramy startowej trekku Kungsleden! Wysiłek uwieńczony pełnym sukcesem. Ale co dalej?
Docieramy do stacji turystycznej Abisko. Hostel przypomina raczej luksusowy hotel. W środku pełno turystów posługujących się chyba każdym językiem świata. Istna wieża Babel. W recepcji dowiadujemy się, że ostatni autobus do Kiruny odjedzie za godzinę. Bijemy się z myślami co robić dalej. Mamy tylko 80 kilometrów do Narviku, w Kirunie jest muzeum kopalni rudy żelaza, ale na miejscu mamy muzeum natury, które otworzy się jutro rano. Nasze wątpliwości rozwiewa jednak piękna barmanka podając nam miejsowe IPA. „Jesteście z Polski? Super. Mamy dzisiaj mecz Polska-Kolumbia. Zostańcie proszę”. Na takie dictum nie ma rady. Zostajemy! Regularnie uzupełniając płyny podłączmy się w końcu do sieci – przez trzy dni nie mieliśmy kontaktu ze światem – w obecnej sytuacji z powszechnym dostępem do stacji bazowych to prawie wieczność. Na Islandii mieliśmy zasięg nawet po środku niezaludnionej wyspy.

Kolacje zamawiamy w schroniskowej restauracji – zaskakuje nas pełną obsługą i trzydaniowym menu w stylu „fusion” podawanym przez kelnerów. Test wina bezalkoholowego typu Muscat wypadł miernie. Lepiej już kupić sok winogronowy . Ida – nasza kelnerka zaprasza nas po meczu na koncert swojego zespołu – duetu „How the Ewoks saved the Trees”. Dzień długi więc na pewno będziemy.
Sprawę meczu wolałbym przemilczeć – dość powiedzieć, że mieliśmy lożę honorową przy samym ekranie rzutnika i zebrani kibice życzyli nam powodzenia, które jak wiecie nie ziściło się w rzeczywistości. Było brutalnie – niestety opcji zmiany kanału nie było…. Za to koncert był fantastyczny! The Ewoks i Ida dali wspaniały liryczny pokaz angielskich coverów i kilku piosenek z rodzimej Szwecji. Zostaliśmy jeszcze chwilę po koncercie gratulując występu, a podziękowaniom, że zostaliśmy żeby posłuchać ich muzyki nie było końca. Mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkamy – podobno byli już w Paryżu grając w kilku barach i pubach. Kto wie?…

Około północy zbieramy plecaki i ruszamy w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Niestety opłata za namiot w schronisku to 225 SEK (23 EUR) od osoby, więc decydujemy się na powrót do Kungsleden. W odległości 4 kilometrów od bramy parku jest jedyny możliwy darmowy camping w rezerwacie, gdzie docieramy po godzinie. Szukamy w miarę suchego i miękkiego miejsca, tak aby plecy Michała miały wygodnie (jego mata jest bardzo cienka) i około 1:30 rano w końcu zasypiamy wsłuchując się w krople deszczu rozbijające się o brezent namiotu. Znów pada, ale rano już zostawiamy arktyczną Szwecję…

Ostatni dzień na Kungsleden:

Powered by

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*