Po tej nocy nie możemy otworzyć oczu. Powieki są tak spuchnięte, że ledwo widzimy wnętrze namiotu przez małe szpary. Okazało się, że godzina słońca wczoraj połączona z bielą śniegu dookoła wystarczyła, żebyśmy boleśnie poparzyli twarze. Ja jestem opalony w biało-czerwoną flagę, ale Krzysiek jest opuchnięty jakby miał spotkanie z rojem pszczół albo bokserem amatorem. Każda wyprawa uczy nas wiele – tym razem lekcja wyuczona: zawsze używaj kremu na słońce w górach – nawet gdy jest pochmurno i pada deszcz.
Pobudka też idzie nam ospale – padajace na tropik krople deszczu bynajmniej nie zachęcają do wyjścia z ciepłego śpiwora. W końcu jednak zmuszamy się do spakowania się i zjedzenia szybkiego śniadania. Pomaga – jak zawsze – kubek gorącej kawy.
Z Sälka startujemy razem z ekipą Holendrów, którzy nocowali w pojedynczych namiotach na terenie schroniska. Na trasie mijamy się kilkakrotnie i ostatecznie razem trafiamy do schronu na przełęczy Tjaktjapasset (1 150 m n.p.m.). W schronach trasy Kungsleden można nocować w sytuacji kryzysowej, a znajduje się tam wyśmienite wyposażenie biwakowe: piła, siekiera, koza do palenia, drewno, stalowy stół i ławki zapewniające super komfort na przerwie obiadowej. Tym razem po drodze spotykamy już wielu piechurów. Kungsleden to jednak najbardziej popularny szlak północnej Szwecji, choć druga połowa czerwca to wciąż wczesny termin. Zadziwiają nas jednak samotni wędrowcy, w tym wiele kobiet. Spotykamy dzisiaj Czeszkę pracującą w Polsce w Łodzi, Finkę, która oferuje Krzyśkowi buty do przymierzenia, no i na końcu Japonkę, która poleca nam nocleg w lesie w okolicach Abisokjaure. Niestety nie dotrzemy tam, bo rzęsisty deszcz ze śniegiem przerwie nam wędrówkę w okolicach godziny 22-giej. Ale wróćmy do schronu. Wyjście z niego wydaje się dla nas nie lada wyczynem, zwłaszcza że zaczyna padać mocny śnieg. Pogoda dopisuje – mocny wiatr wieje nam w twarz, pada deszcz, potem śnieg, a temperatura wynosi 3 stopnie No cóż, wybraliśmy taki trek więc nie ma to tamto i trzeba iść. Cytując Krzyśka: Nie jesteśmy tu w końcu dla przyjemności! 🙂
W Alesjaure prosimy o możliwość skorzystania z kuchni, żeby chwilę się ogrzać.. Na początku jest chwila zwątpienia, ale w końcu dostajemy zgodę pod warunkiem, że plecaki zostawimy na zewnątrz chaty. Dostajemy ciasteczka, kupujemy kawę – gotujemy wodę na liofile i uzupełniamy zapas czekoladowych węglowodanów w sklepiku. Nagle wpada para z Niemiec i w panice przeszukują kuchnię – okazuje się, że chłopak zgubił parę rękawiczek. W temperaturze plus 2 stopnie (nie licząc wpływu dość silnego i zimnego wiatru) kolejne dni na treku to katorga: nie zastanawiam się więc długo i oddaję mu swoje zapasowe rękawice biegowe. Może nie są super ciepłe, ale na pewno się przydadzą! W schronisku kolejna niespodzianka. Pani z obsługi ma polskie korzenie, nie pamięta już języka i pochodzi z emigracji z lat powojennych, ale wspomina nas ciepło i na odejście otrzymujemy od niej świeżo upieczone bułeczki, które na kolacji z przyjemnością pałaszujemy razem z wędliną z renifera. W Alesjaure robimy również przerwę na toaletę – fantastyczny wychodek z szybką i widokiem na góry. Na pożegnanie patrzymy razem ze starszym już strażnikiem na termometr. Jest trzy stopnie Celsjusza… Nie pozostało już mu nic innego, jak życzyć nam „Happy Swedish Summer”. Dodał, że będzie myślał o naszym nocowaniu w namiocie, kiedy będzie spał w swoim ciepłym łóżku 🙂
Mimo zmęczenia kontynuujemy wędrówkę. Niestety drogę spowalnia nam bardzo stan trasy – podmokły teren, potoki spływające z lodowców zamieniają ścieżki w strumienie i małe bagna. Jeden z potoków musimy pokonać w bród, żeby nie zamoczyć do reszty i tak już wilgotnych butów. Filmik z przejścia Krzyśka i Michała: Michał Brodzi
Znowu moglibyśmy skrócić trasę o kilka kilometrów łodzią, ale to nie dla nas! Przystajemy na chwilę pod wiatą, łapiemy drugi oddech i ruszamy dalej. Tego dnia mamy już na liczniku ponad 38 kilometrów. Czas szukać noclegu, ale wszędzie teren podmokły, a odsłonięte i tylko trochę bardziej suche wzgórza są niestety wystawione na mocne podmuchy wiatru. Decydujemy się w końcu rozstawić namiot (już w deszczu) przy samym płocie okalającym pastwisko reniferów. Kładziemy się po północy, jest wciąż jasno, niekończący się dzień nie skłania do przerwania wędrówki. Zasypiamy mocno zmęczeni – jutro już ostatni dzień marszu….
Z obiektywu:
Powered by